wtorek, 9 grudnia 2014

Świat niczym z bajki, fascynujący, baśniowy świat Maroko



Z samego rana tuż po zjedzonym iście w Marokańskim stylu śniadaniu do hostelu przyszedł po nas kierowca / przewodnik (2w1). Zajęliśmy miejsca w busie i po skompletowaniu grupy w skład której weszło: dwoje Kanadyjczyków, Amerykanin, dwóch Anglików, dwie parki z Korei Południowej, jeden koleś z Hongkongu i jeden z Brazylii oraz nasza czwórka z Polski wyruszyliśmy do Merzuogi poczuć namiastkę Sahary. Droga nie jest krótka (wg google.com ponad 560 km). Ale okazuje się (co było do przewidzenia), że po powodziach w Maroko ta krótsza droga jest zamknięta i musimy jechać objazdem i pokonać dodatkowo niemal 300 km więcej. Kierowca informuje nas o tym jak już ujechał spory kawałek (chyba, aby nikt się nie rozmyślił i nie zrezygnował :-). Nam takiej informacji udzielili przypadkowi turyści, (którzy właśnie powrócili z takiej wycieczki) na mieście kiedy szukaliśmy właściwej dla nas oferty.    


Po długiej jeździe pierwszy dłuższy postój mamy na obiad. Przewodnik wybiera umówiony wcześniej lokal, pod który podjeżdża niemal pod drzwi.  

Obiad to jedyna rzecz nie opłacona na tej wycieczce i jest dobrowolny, zatem jako oszczędny naród wybieramy inne odległe o 100 m miejsce, które cenami nas nie odstrasza. Za 60 MAD (dirham) spożywamy dobry i smaczny posiłek (danie warzywne) "z kuchni polowej" (dokładnie z tej na fotce powyżej)". Różnica między preferowaną przez przewodnika restauracją, a miejscem które sami wybraliśmy jest taka, że jemy w miejscu jak mieszkańcy, a w dodatku 60 MAD płacimy za 4 osoby a nie za jedną. Dodatkowo my czekamy na swoje danie 3 minuty, a nasi współpodróżni zanim dostali obiad musieli poczekać ponad godzinę, co w sumie spowodowało bezsensowny dwugodzinny postój. 

To oczywiście jest indywidualny wybór, bo być może gdyby wszystkich z grupy tutaj przyprowadzić, to znaleźliby się tacy co powiedzą, że tutejszy standard im nie odpowiada (nie takie nakrycie, serwetki z papieru pakowego, garnki na zewnątrz albo kucharz ma nie zbyt właściwe ubranie). No cóż my nie mamy z tym problemu, co więcej cieszy nas nie tylko oszczędność gotówki, ale także wyjątkowy i egzotyczny dla nas "klimat miejsca". Stąd do Marrakeszu skrótem jest 234 km, ale my objazdem pokonaliśmy ich już ponad 500. Zakupujemy mandarynki na drogę i jedziemy, - kierunek  >> Góry Atlas <<.  

Heh, czego to człowiek nie zrobi, aby zrobić sobie przejażdżkę na wielbłądzie :-).        




Kolejny przystanek to już Hotel Le Vieux Chateau du Dades położony 27 km od Boumalen Dades, pośrodku Wąwozu i Doliny Dades w górach. Przyjeżdżamy tu wieczorem, nie jest późno, ale zupełnie ciemno. W pokojach panuje wręcz "zima", temperatura wydaje się być niższa niż na zewnątrz. 2, 3 i 4 osobowe pokoje przydzielają szybko. Hotel liczy ich w sumie 29. Do dwuosobowego pokoju przygarnęła mnie Magda. Później wspólna kolacja i tradycyjny dla Maroko tajin (tażin). Miejsce przypadło mi pośród Koreańczyków. Szczerze, to liczyłem na jakiś dialog, bo przecież niedawno miałem przyjemność być w Seulu, ale Ci zakochani (nie w swoich partnerach, nie mam na myśli człowieka !) w swoich wypasionych telefonach co chwile zaglądają do nich sprawdzając co tam do sieci ktoś wrzucił, wręcz jarając się filmikami z neta. Posiłek też nie jest ani przeszkodą, ani powodem dla którego można by choć na chwile wyłączyć się z wirtualnego świata.


Rankiem, za widoku odkrywam piękno okolicy. Hotel we wiosce położony jest wręcz w spektakularnym miejscu jakich tu w okolicy nie brakuje. Przepiękne pasmo górskie Atlasu jawi się niczym cudowny fascynujący baśniowy świat.







Zanim dotrzemy do Merzuogi i "przedmieścia Sahary" jeszcze po drodze robimy małego stopa w bardziej widowiskowych miejscach, gdzie są warunki aby się zatrzymać. Oczywiście to wszystko mało. Oczy chcą oglądać znacznie więcej. Aż szkoda przysypiać w busie kiedy za oknem ... takie widoki.





Kolejny przystanek to miejsce, które zwiedzamy z przewodnikiem. To duży plus, bo gość sporo wie i opowiada o codziennym życiu w kasbie, w której mamy przyjemność przechadzać się jej klimatycznymi uliczkami pośród oryginalnych budowli "z niczego". Tinghiru - to kasba w niewielkiej miejscowości leżącej u wrót wąwozu Georges du Todra. 


Na jednych z drzwi wejściowych do domu widzę namalowany symbol używany przez Berberów. Jest to znak zawarty na fladze składającej się z 3 kolorów w poziomych pasmach tej samej wysokości: niebieskim, zielonym i żółtym. Tifinagh to litera Yaz (lub aza). Każdy kolor odpowiada (w aspekcie Tamazgha) terytorium zamieszkania przez Berberów w Afryce Północnej:

  • niebieski oznacza Morze Śródziemne i Ocean Atlantycki
  • zielony reprezentuje naturę i zielone góry
  • żółta reprezentuje piaski Sahary.
Yaz to symbol "wolnego człowieka", który jest sensem słowa Berber. Amazigh ozn. własne imię Berberów, a kolor czerwony to kolor życia, a także odporności. Flaga Berber symbolizuje całą AMAZIGH ludzi, żyjących w harmonii z ich ziemią, Tamazgha.




Berber Whisky to coś co w naszym światopoglądzie jest czymś odmiennym od tego co sobie wyobrażamy słysząc taką nazwę. Nie jedna osoba kosztując ten specyfik potrafi się nieco zdziwić. Marokańska herbata, ma jednak wielu zwolenników, a sporo miejsca temu zagadnieniu poświęcili autorzy bloga Kroniki Smaku: http://kronikismaku.pl/herbatamarokanska/, pasjonaci podróży ale i właśnie lokalnych kuchni. Zacytuje tylko małą  cześć posta z bloga, ale odsyłam oczywiście do źródła: 
"Mimo, że to kobieta zajmuje się domem i gotowaniem, to przygotowanie herbaty należy do mężczyzny. Marokańską herbatę parzy się nad żywym ogniem w metalowym imbryku, a podaje w malutkich szklaneczkach.

Rzemieślnicy prześcigają się w ornamentach naczyń, dzbanuszki zdobione są misternymi wzorami, a pokrywki często zwieńczone uchwytami w kształcie zwierząt albo ptaków. Proces parzenia jest bardzo ciekawy, a napar nalewa się z wielką precyzją, trzymając dzbanek w odległości kilkudziesięciu centymetrów od niewielkich szklaneczek. Cieniutki strumyk uderzający o ścianki szklanych naczynek mile łechce uszy, a dzięki wysokości, na powierzchni herbaty unosi się delikatna pianka. W zależności od regionu, cały rytuał może się odrobinę różnić. Herbata nie zawsze poddawana jest dodatkowemu gotowaniu, a jedynie zalewana wrzątkiem i parzona przez kilka minut. Jednak trzy elementy nigdy się nie zmieniają: herbata gunpowder, mięta i ogromna ilość cukru". 

Wizytujemy jeden z domów w którym gospodarz prowadzi rodzinną "fabrykę dywanów". Na dzień dobry częstuje nas Berber Whisky i opowiada o ich ręcznej produkcji dokonując prezentacji swojej twórczości. Niektóre egzemplarze wytwarzane są stosunkowo szybko, ale zdarzają się i takie których produkcja trwa kilka miesięcy. Oferta dość ciekawa i oryginalna, zwłaszcza dla osób, które cenią i lubią tego typu rzemiosło. Ja przynajmniej do swojego bagażu podręcznego preferuje rzeczy małe, choćby niewyszukany gadżet jak magnesik na lodówkę (w odróżnieniu od dywanu nieco łatwiej to przewieźć) :-).        


   
Przystanek w kolejnym malowniczym miejscu, tym razem na obiad. 

Ceny w preferowanej przez przewodnika restauracji mogą równie przyprawić o zawrót głowy jak sama malownicza okolica. Pojedyncze danie kosztuje tu 70, a obiad 100 MAD. 

Przez najbliższą godzinę wybieram spacer po okolicy i suchy prowiant, który wiozę jeszcze z Marrakeszu. W sumie kiedyś trzeba go zjeść i to chyba najlepsza okazja. W promieniach słońca korzystamy z dobrodziejstwa pogody i przechadzki po okolicy oglądając w sumie nie najbrzydszą okolicę :-).  

Tereny te mają w sobie wiele uroku. Mam wrażenie, że czym dalej jedziemy narasta zachwyt pięknem krajobrazu.

Jaką jeszcze ucztę dla oczu szykuje tajemnicze Maroko ? Już niebawem się przekonamy. 


 







W drodze do "wrót Sahary" przemierzamy przez przepiękny kanion. Wręcz urocze miejsce w którym chciałoby się pobyć nieco dłużej, ale jedziemy dalej i docieramy do miejscowości Merzuoga. Nasz transport zamienia się na bardziej ekologiczny, bowiem miejsca w busie zamieniamy na wielbłądy. Po dwudniowej tułaczce autem przejażdżka na tym dużym ssaku z rodziny wielbłądowatych wydaje się zupełnie nie być męcząca. Wyruszamy na małą wyprawę, która swój finał będzie miała na dzień następny. W otoczeniu pustyni pozostajemy w namiotach na nocleg. Zanim się ściemni zdążymy ujrzeć zachód słońca i nacieszyć się niecodziennymi widokami. Wieczór spędzamy w jednym z nich, gdzie atrakcją jest najpierw mała uczta (podano tradycyjny tajin), a następnie obsługa próbuje wycieczkowiczów zaciekawić marokańskimi przyśpiewkami z wykorzystaniem instrumentów w postaci bębnów.


         











Noc minęła bardzo szybko. Mimo, że śpimy w namiotach jest ciepło. Przygotowane materace i koce spełniają swoją funkcje. W odróżnieniu od poprzedniego noclegu przebranie się z uwagi na chłód nie było problematyczne. 

Rankiem pobudka niczym w harcerstwie, no ale dobrze bo wschód słońca nie będzie na nas czekał. Ten witamy sporą ilością fotek, a następnie na garbach wielbłądów powracamy do wczorajszego miejsca startu. Czeka na nas skromne, ale nie najgorsze śniadanie, a po nim wyruszamy naszym busem w drogę powrotną - do Marrakeszu. 










Mamy przed sobą cały dzień jazdy. Dzisiejsza przerwa obiadowa to również niezbyt tania restauracja. My decydujemy się na przejście z obrzeży do miasteczka przy którym zatrzymaliśmy się i zamawiamy całkiem przyzwoite jedzenie za pół ceny. Stracony czas na objazd, a także nieuzasadnioną długą przerwę obiadową w pierwszym dniu spowodowały opóźnienie w wyniku którego brakuje czasu na realizację kolejnych punktów programu wycieczki. Studio filmowe i nie to co trzeba widzimy wyłącznie u jego bram. Przewodnik oczekuje, że fota zrobiona tutaj musi wystarczyć. Co więcej nie zamierza przejechać obok jednego z głównych celów trzydniowego tripa, co wywołuje protesty w zasadzie Polaków (Kamila i Magdy), Kanadyjczyka i Amerykanina. Niestety okazują się zbyt małe, nie wiedzieć czemu reszta świata siedzi cicho. Przewodnik jednak ulega, ale mała siła buntu sprawia, że daje nam tylko 20 minut na fotki z daleka, obawiając się późnego powrotu. 


A szkoda, bo miejsce na szlaku wzdłuż, którego podążały starożytne karawany leżące pomiędzy małymi wioskami berberyjskimi w dolinie Ounila uwidacznia przed nami słynny ksar Ajt Bin Haddu

Ksar to ufortyfikowana osada lub siedziba plemienna, wznoszona z gliny i kamienia, często w oazach na pustyni na szlaku karawan). Niektóre z nich tak jak Ajt Bin Haddu (obok Szinkit i Walata) ze względu na swoją unikatową wartość kulturową zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO

Należy wspomnieć też, że w miejscu tym powstała ekranizacja filmu - Gladiator. 

Już pierwszy rzut oka na Ajt Bin Haddu przyciąga nasz wzrok niczym magnez. Przepięknie położona i wyglądająca fortyfikacja wzbudza podziw i aż prosi się aby do niej zaglądnąć. Przemierzyć jej uliczkami i wejść na samą górę. 

Poprzestajemy jednak na fotkach z daleka, pozostaje mały niesmak i niezadowolenie, ale takie są niekiedy uroki wycieczek zorganizowanych. 









W drodze do Marrakeszu - Maroko dostarcza nam kolejnych wrażeń. Z zainteresowaniem śledzimy cóż mijamy jadąc do celu. Oprócz ciekawych widoków na trasie pokonujemy niesamowitą krętą górską drogę na przełęczy Tizi n Tichka.
    

Tizi n'Tichka (Tashelhit, Tizi) to przełęcz na której francuskie wojsko w roku 1936 zbudowało drogę, która obecnie jest częścią krajówki nr 9 w Maroko. Jej najwyższy punkt osiąga wysokość 2260 m n.p.m. Droga łączy południowy wschód od Marrakeszu do miejscowości Ouarzazate, a ciągnie się przez góry Atlasu Wielkiego. Widok za szyby busa jest wręcz oszałamiający. Niesamowite zakręty ciągną się w nieskończoność, aż szkoda że w żadnym z możliwych na stopa miejsc nie zatrzymujemy się. Niestety, nie zrobiłem żadnej dobrej fotki, ale dla zobrazowania zamieszczam jedną z neta (link), która w zupełności oddaje klimat tego miejsca.  


Mimo różnych niedogodności i ograniczeń jakie spotkamy podczas tej wyprawy (spowodowane głownie zamknięta drogą Tizi n Tichka) - wycieczkę taką gorąco polecam !. Zwłaszcza jak ma się dość ograniczoną ilość czasu i nie można zorganizować czegoś na własną rękę. 

Nie udało się odwiedzić wnętrza Ksar Ajt Bin Haddu, Studia Filmowego Atlas czy sfotografować kóz łażących po drzewach. Te jednak za szyb busa ze znacznej odległości mogliśmy przynajmniej dojrzeć.  

Podczas tej wyprawy nieustannie towarzyszy nam najwyższe pasmo górskie w Afryce, rozciągające się od wybrzeży Oceanu Atalntyckiego po samą Zatokę Kabiską na Morzu Śródziemnym (na przestrzeni bodaj dwóch tysięcy km). Góry Atlas nie leżą tylko w Maroko, ich pasmo ciągnie się przez teren Algierii i Tunezji, a ich najwyższy szczyt to Dżabal Tubkal (ma 4165 m n.p.m.). Niestety nie dane nam było go zdobyć :-(. 

Jednak to co udało się zobaczyć podczas tej podróży głęboko przenika do naszej pamięci. ... Świat niczym z bajki, fascynujący, baśniowy świat Maroko. No cóż,  ... jest kolejny powód, aby do Maroka powrócić. 



Orientacyjne koszty:
--------------------
Trzydniowa wycieczka z Marrakeszu do "bram Sahary" - 70 EUR




Ciekawe / polecane linki:
----------------------- 
http://www.hotellevieuxchateau.com/site/en/ (link)
https://www.youtube.com/watch?v=ZxcvlB16fcY (linkKasbah Telouet
http://www.travelmaniacy.pl/artykul,berberowie_-_kim_sa-_jak_zyja-,3694,4,0.html (link) Berberowie - kim są, jak żyją http://kronikismaku.pl/herbatamarokanska/ (link) Berber Whisky 
http://whc.unesco.org/en/list/444 (linkKsar of Ait-Ben-Haddou



Więcej zdjęć z: Ait Ben Haddou, Morzuoga, Rabat, pozostałe foty (Maroko)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Masz coś do powiedzenia napisz :-)