poniedziałek, 24 lutego 2014

Azja luty 2014 - zapiski z podróży

Dziś (niedziela, 2 luty) rozpoczynam podróż w nieznane ...

Realizuje plan na luty br. który obejmuje przede wszystkim podróż do Azji (Filipiny, Brunei, Malezja, Tajlandia, Hongkong i Makau). Zanim dolecę z Saudi Arabian Airlines do Manili mam jeszcze po drodze do zwiedzenia Luksemburg, Włochy (Rzym) i Watykan.  Plan podróży umieściłem w poście: http://mojeflagi.blogspot.com/2014/01/plan-podrozy-luty-2014.html (link)

Muszę przyznać, że choć bilety kupiłem pół roku temu to wciąż nie opuszcza mnie wrażenie, że czegoś nie przygotowałem, mogłem zrobić lepiej, czy też dokładniej. Kilka artykułów jakie czytałem między czasie dało mi nieco do myślenia. A to o kolei filipińskiej, które mają bardzo złą reputację tj. uchodzą za brudne, powolne i jedne z najniebezpieczniejszych na świecie: Chaos na torach w Manili (link). Czy też o stosunkowo niedawnych wyborach w roku 2010 - Manila raj czy piekło ?: http://www.dailymotion.com/video/xkt7o2_filipiny-koszmar-czy-bajka_travel (link). Czytałem też o niebezpiecznych lotniskach na świecie w ktorych stolica Filipin przodowała :-(.

 Jak w praktyce sprawdzi się mój plan, jak wygląda sytuacja w Manili obecnie itp., okaże się niebawem, jednak aby dojść do tego miejsca musiałem przebrnąć przez kilka "małych wyzwań" (czynności, których nie robię przy podróży po Europie). Są to przede wszystkim:

1. Szczepienia
- WZW typu A i B (w sumie 3 szczepionki; druga w odstępie miesiąca od pierwszej i trzecia 6 miesięcy po drugiej).
- Typhin Vi (dur brzuszny)
- Clodivac (Błotnica i tężec)

2. Ubezpieczenie (zdrowotne, bagaż i na życie)

3. Wzbogaciłem wyposażenie o:
- moskitierę, - Muge na komary, - Top sicret, - zapasowy telefon, - zakres leków, - power bank,

4. E-rejestracja indywidualnej podróży na stronce MSZ,

5. Szczegółowe wydruki informacji o placówkach dyplomatycznych, ściąga kursu walut z aplikacją na telefon, mapy off-line, ściąga strefy czasowe.

6. Sprawdziłem, zaktualizowałem loty Saudia, Cebu Pacific i Zest Air (bo zdarza się im nieco zmienić godziny lotów nie specjalnie informując, a te o których poinformowali uwzględnić w swoich planach. Zmiany dotyczyły 9 lotów na 15, w tym 3 od 2 do 4 godzin).  To samo dotyczy bazy hotelowej (tu gdzie się tylko pojawiły lepsze oferty zmieniłem na lepsze).

Lista jest zapewne dłuższa ale ograniczam się do tego co najważniejsze, no i nie wymieniam podstawowego wyposażenia aby nie zanudzić.
 
To, że nie zabieram w podroż bagażu rejestrowego było dla mnie od początku jasne, ale całkiem niedawno dowiedziałem się wczytując się w szczegóły, że mój bagaż podręczny powinien wynosić w przypadku Cebu Pacific Air w którym mam najwięcej lotów tylko 5 kg, a nie jak sobie zakładałem 7. To spora różnica więc musiałem dokonać niezbędnych korekt. Temat o tyle trudny, że podróżuje w dwóch skrajnych porach roku. W Polsce zima na całego, a w Azji lato :-)


W dzień wyjazdu karta micro SD w moim telefonie padła. :-( nie miała kiedy. Moje mapy i różne aplikacje przestały działać. W pośpiechu kupuje kartę i wgrywam wszystko od nowa. Na szybko zamieniam plecak na torbę i wyruszam do Krakowa. Przemyślałem sprawę, w Azji lato, gdzieś trzeba zrzucić zimową odzież, a w plecak już nic nie wejdzie. 

sobota, 22 lutego 2014

Makau (Chiny) W świecie kasyn - AZJA 2014' - zapiski z podróży


Będąc jeszcze w Hangkongu od wczesnego ranka usiłowałem napisać posta. Blogger wysypuje się :-(. Udało mi się dopiero jak dotarłem na Filipiny, podczas części bezsennej nocy na lotnisku. Z góry założyłem, że nie będę jeździł po Manili wracając o pierwszej w nocy z Makau.

Do Makau (Makao) zaplanowałem podróż promem (z rejonu Hongkong) do którego trzeba najpierw dojechać metrem. Na mapie jednak wypatrzyłem, że ferry do Makau jest również w Kowloon City nieopodal mojego zakwaterowania. Wybrałem się wiec na tę przystań. Tutaj doświadczyłem, że rzeczywistość w Hongkongu wykracza nieco poza moje wyobrażenie o tradycyjnej przystani promowej. Dwukrotnie przeszedłem obok budynku, na którego ścianach widnieje jak byk napis "Ferry".



Okazało się, że wejście na przystań przypomina ej wejście do eleganckiego hotelu. Na poziom "departures" na pierwszym piętrze jedziemy jedną z kilku wind przy których porządku strzeże pani, która przed zamknięciem się drzwi windy we wschodnim stylu składając ręce i wykonując ukłon do przodu dziękuje za skorzystanie z usług przewoźnika. Na głównej hali panuje spory ruch. Prom do Makau kosztuje 165 HKD w jedną stronę (druga klasa). Ponieważ taki bilet dostępny był na rejs za 1,5 h, zakupiłem Super Class za 100 dolców drożej (o ok. 40 PLN) na najbliższy za 15 min., aby więcej czasu spędzić w Makau. Heh, ledwo zdążyłem bo do odprawy była gigantyczna kolejka, a do gate było bardzo daleko. Podróż na górnym pokładzie 300 osobowego promu przebiegła w komfortowych warunkach z serwowaniem kawy, herbaty, coca coli itp napojów bez ograniczeń (za free, znaczy wliczone w cenę :-). Znalazły się też ciasteczka.

piątek, 21 lutego 2014

Hongkong (Chiny) Rzut okiem ze Wzgórza Wiktorii - AZJA 2014' - zapiski z podróży


Z wypoczynku na Palawanie (w Puerto Princesa) postanowiłem udać się do Chin, a konkretnie do Specjalnego Regionu Administracyjnego Hongkong. W tę podróż kolejny raz przez stolicę Filipin udaje się na pokładzie Cebu Pacyfic. Lot przebiegł bez zakłóceń. Stewardesy ładne, miłe i uprzejme, ale zapomniały mi wydać ponad 700 PHP z tysiąca, musiałem się upomnieć. Przy lądowaniu w Hongkongu pochmurno, wręcz pada. Lotnisko duże, no i muszę przywyknąć do tych "krzaczków i choinek". Zanim opuściłem lotnisko zeszło mi ponad godzinę, ale w tym czasie wybrałem pieniądze z bankomatu, trochę wymieniłem w kantorze, dowiedziałem się jak dojechać do wielkiego posągu buddy, zaopatrzyłem się w mapki miasta i metra, przebrałem się stosownie do pogody, bo przyleciałem jak z hawajów (a tym czasem w Hongkongu zimno) i ogarnąłem gdzie jest wyjście (bo nie było to takie oczywiste). Pierwsze wrażenie mimo złej pogody pozytywne. Fotki oczywiście robią się na bieżąco.


Aby dojechać z lotniska do posągu wielkiego buddy skorzystałem z autobusu S1 (3,5 HKD, wrzucasz do skrzynki, najlepiej mieć wyliczone, kierowca nie wydaje reszty) do Tung Chung (takie miasto łącznikowe skąd dojedziemy w inne rejony Lantau Island. Następnie przesiadka na nr 23. Tu skorzystałem już z biletu dobowego (35 HKD) i mogę się swobodnie poruszać po całym regionie. Mój główny cel to Ngong Ping, gdzie znajduje się wielki posąg buddy. Można też do mojego celu dostać się górską kolejką, której wagoniki wyniosą nas ukazując zapewne przepiękny krajobraz (175 HKD). Niezwykle urocze miejsce położone w malowniczej okolicy. Charakterystyczne dla Chin bramy, świątynie i w końcu Wielki Budda dostępny jest w całej okazałości po zdobyciu przeszło 300 schodków. Tu spędziłem najwięcej czasu, bo miejsce niezwykłe. Nie wiedziałem, że tak szybko zatęsknię za słońcem. Zdobywając posąg musiałem wygrzebać z dna torby zapomnianą już zimową kurtkę i wcale się nie zgrzałem. Wiał mroźny wręcz wiatr. Ręce skostniały mi od pstrykania fotek aparatem i tabletem (aby coś pokazać na bieżąco), ale było warto, wrażenia i widoki zaje... :-).






Dalej przesiadam się w autobus 21, który zawozi mnie do Tai O. To mała miejscowość z długą promenadą przez zatokę, oraz targiem ciągnącym się wąskimi uliczkami. Tu kupiłem przepyszne bułeczki. Na ogół znajdują się tu liczne stoiska głównie z rybami żywymi i suszonymi, a także ryżem i pamiątkami. Chińskie dekoracje i napisy nadają swoisty klimacik. Następna miejscowość to Wui Wo i Ferry Landing. Stąd po krótkim spacerze powracam do Tung Chung. Czekając na autobus przestudiowałem pojedyncze ceny biletów na poszczególne odcinki. Zakup dobowego okazał się dobrym posunięciem (wydałem mniej o 12 HKD; to akurat tylko ok. 5 PLN, ale chodzi mi raczej o słuszność podjętej decyzji). Jadąc z jednej do drugiej miejscowości za szyb autobusu można podziwiać przepiękne krajobrazy, bowiem region to góry i morze, a z tym związane liczne zatoki, łódki i malownicze wręcz miejsca do zatrzymania się i spacerów. W Tung Chung z ciekawości zwiedziłem centrum handlowe i metrem z przesiadką w Lei King jadę do Tsim Sha Tsui. Tu nieopodal docieram do miejsca zakwaterowania na Nathan RD. Ustalenie gdzie znajduje się Star Hostel nie było łatwe, bowiem nawet w samym hostelu widniała inna jego nazwa. Mimo wszystko szybko znalazłem lokum, a tam w 4 os. pokoju zastałem już zakwaterowanych Chińczyków.

wtorek, 18 lutego 2014

Puerto Princesa (Filipiny) Underground River i nie tylko - AZJA 2014' - zapiski z podróży

2014-02-14 PUERTO PRINCESA (FILIPINY)

Zaraz po zajęciu miejsca w Cebu Pacyfik Air zasnąłem. Lot trwał 1h 15 min nie zdążyłem nacieszyć się snem, kiedy za okna samolotu widzę brzeg, a właściwie piękne, zielone i ciągnące się pasmo górskie otaczające w oddali przestrzeń lotniska. Wow ... co za widok.

Sam terminal wielkości małego marketu, ale nie to tu najważniejsze. Ciężko przejść i nie być zaczepionym przez lokalne taxi. Ponieważ wybrałem się pieszo muszę wiele razy po drodze, mówić nie dziękuje, ale tego nauczyłem się już dawno. Do zakwaterowania jest blisko i chcę sam odkryć: ulicę, pensjonat i wszystko po drodze. W kilkanaście minut jestem na miejscu, a Pani z J-Lais Balai Turista w(pensjonat który wybrałem na pobyt) wita mnie po imieniu (nieco zniekształconym, ale jednak). Warunki bardzo fajne. Malutki pokój z łóżkiem niemal na całej powierzchni, klima, indywidualna toaleta i łazienka - cóż chcieć lepiej. Odechciało mi się spać, prysznic i wyruszam zaprzyjaźnić się z Puerto Princesa :-). Wcześniej wymieniłem Euro bo karta nie wypłaca mi kasy. Dobrą ofertę zaproponowała pani z ochrony na lotnisku, tak więc transakcja zrealizowana.

Kierując się w stronę wody dotarłem do lokalnej przytani na której przycumowanych jest sporo łodzi. Widok pozytywny i cieszący oko. Dla takich obrazków między innymi tu przyjechałem, ale zanim tu trafiłem przeszedłem się przez szereg uliczek w których mieszkają tubylcy. Powszechna panuje bieda, choć trafiają się całkiem ładne rezydencje. Życie podobnie jak w Manili toczy się na ulicy, jednak widać różnicę - społeczność jakby mniej zainteresowana turystami, jakby mniej chętna do nawiązania kontaktu,choćby wzrokowego. Być może tutaj widok przyjezdnych nie budzi zainteresowania i ciekawości bo przewija się tu masa turystów, którzy z portu lotniczego udają się na północ w poszukiwaniu swojej enklawy, a przy okazji przewijają się przez miasto. Puerto Princesa nie jest wielka. Jeszcze do wieczora obszedłem niemal całe miasteczko. Wszędzie widać i słychać wszechoobecne tu motory i trójkołowce. Na początku to atrakcja, jednak na dłuższą chwilę ich warkot i często klaksony mogą być męczące. To bez wątpienia  najpopularniejsza taksówka PP. Wieczorkiem, podobnie jak za dnia widać, że są Walentynki. Można spotkać sporo produktów eksponowanych na tę okazję, a wystrój niektórych lokali jest przygotowany specjalnie pod nią. Znalazłem też stołówkę dla siebie przy jednym z marketów. Całkiem przyzwoite jedzenie. Dziś ryż z sosem, mięsem i warzywami, a zupa to coś w stylu chińskim wzbogacona zieleniną. No i do zjedzenia bez nadmiernego wypalania organów wewnętrznych :-). Całkiem przyzwoita też jest tu ciastkarnia, choć z pozoru wyglądająca na słodką drożdżówkę bułeczka w środku zawiera przysmażaną cebulę (albo coś podobnego, bo smakowo dziwna). Dla wzbogacenia wrażeń jeszcze w Polsce wykupiłem przez pensjonat  2 całodzienne wycieczki. Właśnie jutro wybieram się na jedną z nich, a pisząc te słowa z sufitu tarasu na którym siedzę spoglądają na mnie co najmniej 3 jaszczurki :-). Mam nadzieję, że ta bezpośrednio nad moją głową nie zechce wykąpać się w mojej kawie. 

2014-02-15 Underground River Toour - czyli; z wizytą w Podziemnej Rzece Parku Puerto Princesa

Aby zobaczyć to miejsce najpierw musiałem zrobić rezerwację na konkretny dzień dla pewności, że nie obejdę się smakiem. Mimo, że Podziemną Rzekę odwiedza ponoć kilka tysięcy osób dziennie, całość jest dość dobrze zorganizowana przez lokalne biura turystyczne i zaczyna się od zebrania uczestników ze swoich zakwaterowań i kończy ich rozwózką do miejsc noclegowych. Tak jest najczęściej i tak było w moim przypadku, 13 osobowy klimatyzowany pikap pozwala komfortowo przebyć niespełna dwugodzinną podróż (w jedną stronę). Piętnaście minut przed odjazdem zapukał pan z pensjonatu, aby przypomnieć mi o śniadaniu czekającym na stole (ala wędzona rybka na ciepło, ryż uzupełnione warzywami i kawa) na dzień dobry. Po zebraniu uczestników wycieczki z kilku hoteli (przy okazji zobaczyłem jak mieszkają inni) kierujemy się do Parku.


Auto sprawnie porusza się po wąskiej, niekiedy krętej drodze wyprzedzając różne pojazdy. Z naprzeciwka mijamy też lokalne środki transportu nie tylko z bagażami na dachu, ale i pasażerami na nim lub uczepionymi na tylnej ścianie pojazdu (zastanawiam się czy płacą cały bilet :-)).

Czym dalej, tym piękniej. Roślinność gęstnieje, a moim oczom ukazują się coraz to większe palmy, aż tworzą jeden wielki krajobraz, stając się jego nierozerwalną częścią. To jest to co lubię, czuje się tą inność, a piękno krajobrazu uzupełniają liczne "słomiane" chaty oraz malownicze zielone wzgórza, które tylko potęgują pozytywne wrażenia. Nie wiadomo kiedy i dotarliśmy na miejsce, tutaj podobnie, przepiękna zatoka, z której odbywają się rejsy do Podziemnej Rzeki tętni życiem i jak niemal każdy oddaje się robieniu licznych fot, tak jakby zaraz ten widok miał zniknąć.
Zaopatrzeni w kamizelki ratunkowe kilka minut płyniemy do plaży z której przechodzimy krótką ścieżką przez otaczający lasek (w którym notabene grasują małpy, przebiegając tuż przed naszymi nogami) i dostajemy się na przystań z której dodatkowo zaopatrzeni w kaski wpływamy do jaskini. Tu ma swój bieg Podziemna Rzeka (wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO). Rzeka  co istotne jest żeglowna, tzn. można po niej swobodnie pływać i z powodzeniem mieściły się dwie łodzie przypływające z naprzeciwka (może z małymi wyjątkami). Wapienne skały zdobią stalagmity i stalaktyty, tworząc niekiedy ciekawe kompozycje kojarzące się z czymś konkretnym. Wiele dzieł natury ma tu przypisane przez człowieka nazwy, o których informuje przewodnik. Wiele też to prawdziwe okazy piękna, również wielkością nie grzeszące. Choć widziałem już kilka miejsc o zbliżonej tematyce, Podziemna Rzeka wypada bardzo korzystnie, zwłaszcza prezentując swoją wielkość. Ma ok 8 km długości co do roku 2007 stawiało ją na pierwszym miejscu na świecie pod względem długości w kategorii podziemnych rzek, zanim odkryto coś dłuższego.

Całość wycieczki to koszt 1440 PHP, a wieńczy ją wypasiony posiłek przygotowany przez organizatorów (możesz zjeść ile chcesz). Skosztowałem też jakiś dziwny bezbarwny owoc morza (nie każdy dał się namówić, niektórym może przeszkadzały oczy spoglądające z miseczki). Widać po skosztowaniu moja mina była wymowna, bo przyklaskał mi cały stół współtowarzyszy w śród których byłem jedynym "białasem". Z czystym sumieniem (mimo różnych stronniczych opinii o komercji tej wycieczki) mogę ją gorąco polecić. Całość wyprawy trwała ok. 8 godzin, ale w moich wspomnieniach pozostanie na znacznie, znacznie dłużej. Póki co leniuchuje, bo w mieście od kilku godzin nie ma światła, zatem WiFi, klima no i podgrzewanie wody też nie działa. Zatem wieczorkiem miasto pogrążyło się w ciemności, ale tylko częściowo bowiem większe hotele, knajpy czy markety uruchomiły agregaty prądotwórcze. Jeśli opublikuje tego posta tzn, że Puerto Princesa odzyskała swoje światło. 
Podziemna Rzeka PUERTO PRINCESA to był główny cel mojej wizyty na Palawanie, ale też nie jedyny. Jutro Honda Bay Island Hopping (1240 PHP), tj. w skrócie mówiąc poznawanie okolicznych wysepek spędzanie na nich czasu na plażowanie, relax czy zakupy. Sam jestem ciekaw wrażeń. Oglądane wcześniej z różnych relacji fotki to nigdy nie to samo, co zobaczyć piękno filipińskiej natury na własne oczy. Choć będzie to nieco subiektywne, wydaje się mi, że wiem co mówię :-)


2014-02-16 HONDA BAY ISLAND HOPPING

Poranek w Puerto Princesa to trochę jak pobudka na wsi. Dookoła poza oczywiście warkotem motorów słychać pianie kogutów i gdakanie kur. Nawet jakbyś nigdzie się nie wybierał i tak nie pośpisz długo :-). Podobnie jak poprzednio z pensjonatu zabiera mnie pikap i wyruszamy. Najpierw do małej wypożyczalni, gdzie można zaopatrzyć się w ABC do nurkowania (wypożyczenie maski i rurki 150 PHP), czy kupić drobne pamiątki, a następnie nad przystań. Odległość do przystani Honda Bay nie jest duża, docieramy tam w kilkanaście minut. Organizator zaplanował odwiedzenie 3 wysp. Właściwie to dwóch. Pierwsza to platforma na wodzie z dwoma wyznaczonymi miejscami do oglądania rafy i podwodnego życia wokół niej. Woda ciepła, a widoki jak z filmu przyrodniczego. Podwodny świat jak na dłoni. Pierwszy akwen wszystko drobniejsze, ale niezwykle kolorowe, drugi zaś większy łącznie z pływającymi tam rybami, ale kolorystycznie stonowane. Niesamowity widok, można by patrzeć w nieskończoność. Niestety czas szybko leci i przenosimy się na Luli Island. Malutką wysepkę w kształcie litery "L" o długości boków po ok. (na oko) 150 m i szerokości może 30 m.

Biały piasek i czyściutka woda w której nawet tuż przy brzegu pływają kolorowe rybki, a głębiej większe. Widok jak z bajki robi wrażenie, a spacer po plaży, czy nagrzanej od słońca wodzie to czysta przyjemność. Na tej wysepce również na spokojnie spożywamy posiłek przygotowany przez organizatora. Na ogół to ryż i owoce morza, ale konkretnie nie powiem co bo raczej dziele je na te smaczne, którymi się objadam i na te które skosztowałem i już więcej nie sięgam. Dziś przed posiłkiem modlitwa jako, że grupa to głównie mieszkańcy Filipin, a to religijny naród.

Druga wyspa, którą wizytujemy to Cowrie Palawan. Ta  jest większa, ale z pewnością też znajduje się na niej więcej turystów. Spotykam na niej kilku osobową grupkę Polaków.

Od Luli Island odróżniają ją znajdujące się tu liczne wysokie palmy z wielkimi owocami. W tutejszym barze wdaje się w małą konwersację z młodą parą na stałe mieszkającą w Manili, a w Puerto Princesa spędzającą swoje wakacje. Oboje byli również ze mną na wycieczce w Podziemnej Rzece, stąd nasze wzajemne zainteresowanie. Sojusz Polsko - Filipiński pieczętujemy kolejką Tekili, a Anna i Albin (imiona przerobiłem na Polskie, bo nie jestem w stanie oryginalnych ogarnąć) okazują się kolejnymi przesympatycznymi osobami poznanymi z Filipin. Z jednej strony czas płynie mi beztrosko, na poznawaniu kolejnych magicznych miejsc, a z drugiej mknie niczym spadający meteor, którego nie można zatrzymać - choćby na chwilę. Po powrocie do pensjonatu pierwsze co przyszło mi do głowy, to sprawdzić, czy jest światło. Eh, jest - ale radość na twarzy nieco zgasła kiedy odkryłem, że za to nie ma wody :-).  Prysznic po dzisiejszej wycieczce trzeba odłożyć na potem. Plus jest taki, że dzisiejszej relacji nie odkładam na potem.

No cóż, małe niedogodności nie są w stanie zmusić mnie do myślenia negatywnie o Filipinach. To piękny i różnorodny kraj, który wielokrotnie dotknięty przez kataklizmy nie zdjął uśmiechu i życzliwości z ust jego mieszkańców. Już na samą myśl, że pojutrze opuszczam Puerto Princesa robi mi się jakby smutniej, no ale jak to w życiu bywa - wszystko co dobre szybko się kończy.
Aby nie okazać się ignorantem małe sprostowanie co do Puerto Princesy. Pisząc, że obszedłem miasto na piechotę miałem na myśli odległość od lotniska przez główną równolegle ciągnącą się ulicę Rizal Avenue docierając do krańca lądu na południu. W rzeczywistości Puerto Princesa obszarowo jest większe choćby od potężnej Moskwy, tak naprawdę to jedno z największych miast na świecie. Jego powierzchnia sięga 2539 km kw., dla porównania Warszawa ma 517 km kw.

2014-02-17 Puerto Princesa (gdzie oczy poniosą)

Wybiło południe. Jestem padnięty. I nie chodzi tu o przeszło 4 godzinną wędrówkę przed siebie, a o słońce, które ranek zapowiadał kiepskie, a codzienność postawiła na swoim i grzeje jak przy hutniczym piecu. Wracając ze ślepego zaułka w jaki nie pierwszy raz dziś zabrnąłem dojrzałem całkiem fajną knajpkę w której zatrzymałem się na zasłużonego San Mig Light (5%, 36 PHP). Stoliki i krzesła z drzewa pod strzechą nadają temu miejscu właściwy klimat. 

Ponieważ wczoraj postanowiłem, że śpię do upadłego nie planowałem nic konkretnego, a już na pewno wczesnej pobudki. Za mnie zrobiła to obsługa pensjonatu, a konkretnie ok. 18 letnia ładniutka Filipinka z błogim i szczerym uśmiechem od ucha do ucha i informując, że śniadanie na stole gotowe. Heh, jak miło. No i jak się tu denerwować ?

W knajpce moje przybycie wzbudziło spore zainteresowanie, bo najpierw chłopak, który wykonywał jakieś prace w ogródku zawołał panią, która sprzedaje i zaraz pojawiło się dwie inne osoby oraz jak domyślam się właściciel, który przywitał się, przedstawił, wypytał skąd jestem i co tu robię, a potem czy włączyć mi muzykę a taķże podał hasło do WiFi :-). Podczas drugiego browara doszła jak sądzę starsza gospodyni, która również po angielsku wypytała mnie o pobyt w Puerto Princesa, a na koniec jeszcze seniorka rodu i obiektywnie mówiąc pies. Nie wiem co byłoby, kto jeszcze przybyłby, gdybym poprosił o trzecie piwo.

I tak chroniąc się przed słońcem postanowiłem rozpocząć dzisiejszego posta, którego dokończę w pensjonacie (jak znajdę drogę powrotną, bo na razie nie bardzo wiem gdzie jestem). Hehe, no ale jak sam napisałem Puerto Princesa to tylko 2539 km kw. :-).
Jednak w końcu mnie oświeciło, że mam ze sobą wsparcie - mapa Sygic uświadomiła mi gdzie jestem. Znalazłem drogę powrotną bez wypytywania. W czasie dzisiejszej swojej wędrówki widziałem sporo interesujących miejsc. Pewnie nie tylko w Puerto Princesa spacerując czasem dochodzisz do miejsca, w którym zastanawiasz się czy jest dalej droga, czy może jesteś na czyimś podwórku, a odpowiedzieć musisz sobie raczej sam. Tak zdarzyło mi się dziś kilka razy. Zastanawiam się jak oni te labirynty ogarniają, ale w sumie sami je budowali i żyją tu więc dla nich to proste. 

Na jednym z ogrodzeń jak mało gdzie napisane "private", ale zachęcony dostępem do mini przystani wszedłem na podwórko. Za domem (ze słomy w opłakanym stanie) siedzi na werandzie zdaje się kilku osobowa rodzina. Na pytanie czy mogę zrobić fotki, gospodyni wymownie pokazuje ręką na zatokę - proszę bardzo (tak sobie to przetłumaczyłem, choć kompletnie nie wiem co powiedziała). Widziałem tylko, że kilkakrotnie wyglądali tylko co ja tam robię :-). Z zatoki (choć sama zaniedbana) piękne widoki. Zacumowane łódki, w oddali zielone wzgórza, a z jednej łodzi miejscowy natychmiast podpłynął mając nadzieję, że zakupie jego połów. W rękach trzymając wymachuje dużą rybą, coś przy tym wykrzykując. Opuszczając posesję podziękowałem, a gospodyni tylko pokiwała głową.


Dotarłem również do tutejszego portu morskiego. W okolicach jak w wielu miejscach Filipin "domki ze słomy" i gołym okiem widoczna bieda. Sama promenada przy porcie trzyma się wizualnie jako tako bowiem zdobi ją ciąg palm, które swoją zielenią i formą tworzą przyjemny pasaż z którego roztacza się widok na łodzie zacumowane w okolicy i w tle góry. Ściany zasłaniające sam port od frontu to jakby grafiti, przy czym w formie uporządkowanej, bo każde malowidło jest jakby na osobnej płycie i ponumerowane. Tutaj i wielu innych miejscach robię liczne foty również przechodnim. Choć głównie dzieciakom, bo te garną się same do flesza i chyba już nauczone jak to działa chcą oglądnąć siebie na podglądzie. Chętnie też same pytają skąd jesteś lub jak masz na imię sprawdzając swój angielski, pewnie który mają w szkole. Dziś odbyłem krótkie, ale bardzo liczne konwersacje bo i dzień roboczy, a więc szkoła co widać na każdej ulicy, w ramach poszczególnych szkół Filipińczycy noszą jednakowe mundurki.

Ostatnia dzisiaj próba dojścia do kolejnej zatoki zakończyła się zaproszeniem jak się potem okazało sympatycznej Betty do swojego domu, gdzie przechodząc od ulicy przez wewnętrzne podwórko dotarłem na małą werandę z której to właśnie moim oczom ukazał się przepiękny widok zatoki i to w dodatku przy zachodzie słońca. Wow, ale trafiłem, nie mogło być lepiej. Do gospodyni dołączyła Mercy, i razem dotrzymały mi towarzystwa podczas "sesji foto", częstując mnie przy tym kawą. Wspólna konwersacja, a czasem zwyczajna próba porozumienia się spowodowały, że zanim się oglądnąłem zrobiło się ciemno. Gospodynie przedstawiły swoich mężów, parę fotek, wymiana e-maili i uradowany zmykam do pensjonatu. Betty & Mercy to kolejne przesympatyczne osoby, które spotykam na swojej drodze. A wieczorny spacer na małe piwo zaowocował spędzeniem wieczoru w towarzystwie poznanego bardzo miłego chłopaka, który myślałem wypoczywa pod zamkniętymi sklepami, podczas, gdy młodzieniec pracował. tzn. ochraniał mienie (pozamykane sklepy) przy głównej ulicy miasta.

Ponieważ nigdzie się nie śpieszył, udało nam się trochę pogawędzić, ale browara musiałem wypić sam - bo młodzieniec był na służbie. Generalnie Filipińczycy to gościnni i przesympatyczni ludzie. Chyba krajobraz, który mają przyjemność oglądać na co dzień daje im siłę i uśmiech, którego niestety nieco brakuje w Europie.
Jutro wylatuje z Puerto Princesa. Nie planuje nic, heh idąc w pełni na żywioł też fajnie się dzieje. Pewnie "dzień dobry" o 6 rano za mnie już zaplanowano :-).




Ciekawe - polecane stronki:
------------------------------------
http://asiatravelbug.net/2013/05/03/el-nido-island-hopping-tour-a-2/ (link)
http://www.gopalawan.travel/Underground_River_Tour (link)
http://wazji.pl/ (link)
http://www.gopalawan.travel/Underground_River_Tour (link) Puerto Princesa (wycieczki)  




Orientacyjne koszty:
---------------------------
Cebu Pacyfic - Bangkok (Tajlandia) Cebu (CEB) Filipiny - 2194 THB (256 PLN)
Cebu Pacyfic - Cebu (CEB) Puerto Princesa (PPS) Filipiny  832 PHP (70 PLN)

J-Lais Balai Turista (Pensionne House) 4 noclegi - 3200 PHP (246 PLN) 
Undegrand River - 1440 PHP (104 PLN)
Honda Bay - 1200 PHP (87 PLN)
Zest Airways - Puerto Princesa (PPS) Manila (MNL) Filipiny - 493 PHP (40 PLN)
opłata wylotowa za lot krajowy na Filipinach - 100 PHP (8 PLN)  


Więcej zdjęć z Puerto Princesa (Filipiny)

czwartek, 13 lutego 2014

Bangkok (Tajlandia) W kraju Tajów - AZJA 2014' - zapiski z podróży


2012-02-12 BANGKOK (TAJLANDIA)

Do portu lotniczego Bangkok-Suvarnabhumi (BKK) w Tajlandii przyleciałem liniami Cebu Pacyfic z lotniska Manila (MNL) na Filipinach. Przyjemny lot w otoczeniu miłych i uśmiechniętych stewardes.       


Bangkok, Bangkok, Bangkok ... dużo by pisać ... 



poniedziałek, 10 lutego 2014

Labuan & Kota Kinabalu (Malezja) - AZJA 2014' - zapiski z podróży

W Malezji podobnie jak w Brunei, jeżdżą "po niewłaściwej" stronie i gniazdka elektryczne zapożyczyli również z UK. Zaplanowałem, że do Malezji udaje się drogą morską. Konkretnie celem mojej wyprawy jest miejscowość Kota Kinabalu. W hostelu uzyskałem informację, że aby dostać się na przystań promową z której wodolotem popłynę do Malezji trzeba pojechać autobusem o 6:30, nr 37, 38 lub 39 do Muora, a tam przesiąść się w nr 33 do przytani. Jednak na dworcu okazało się, że jest autobus bezpośredni, a bilet kosztuje 2 brunejskie dolary (BND). Autobus wyjechał z 15 min opóźnieniem i dojechał bezpośrednio pod terminal w 50 min. Po drodze zauważam sporo fajnych widoków. A to duże ciekawe budynki mieszkalne, interesujące budowle użyteczności publicznej,  czy też dzieci na placach szkolnych i w drodze do szkoły w jednakowych mundurkach, co siłą rzeczy zwraca moją uwagę. Kierowca jedzie szybko i pewnie a pasażerowie często się zmieniają. Docieramy w końcu pod terminal, tam bez kolejki kupuje bilet (17 BND) dostaję pieczęć wyjazdową z Brunei i o 8:00 wypływamy do Malezji. Nie jest to bezpośredni kurs do Kota Kinabalu, a tylko pierwszy (z dwóch etapów podróży) na wyspę Labuan. Na pokładzie wodolotu czas płynie szybko, a jego znaczną część z blisko 90 min spędzam na podziwianiu krajobrazu. Może nie jest jakiś wyjątkowy, ale zawsze coś nowego.



niedziela, 9 lutego 2014

Bander Seri Begawan (Brunei Darussaleam) - AZJA 2014' - zapiski z podróży



Brunei (mal. Brunei, Brunei Darussalam), oficjalnie Państwo Brunei Darussalam (mal. Negara Brunei Darussalam) – państwo położone w Azji Południowo-Wschodniej, na północnym wybrzeżu wyspy Borneo. Brunei graniczy z Malezją. Ma dostęp do Morza Południowochińskiego. (źródło: Wikipedia).


Miejsce na krańcu świata, tak określają niektórzy egzotyczne Brunei. Inni pytają gdzie to jest, albo zastanawiają się co tam ciekawego można zobaczyć, a jeszcze inni pytają czy w ogóle warto tam pojechać ?.

Brunei to monarchia absolutna (sułtanat). Najważniejszą osobą w państwie jest sułtan, który jest jednocześnie głową państwa i szefem rządu, a jedyną legalną partią jest Zjednoczona Partia Narodowa Brunei (BNUP). To co można zobaczyć na miejscu po wcześniejszej lekturze niczym szczególnym nie zaskakuje, ale ma swój klimat. Daje też pogląd na życie tutejszej zróżnicowanej społeczności oraz przybyłych tu do pracy głównie mieszkańców Malezji i Filipin. Swoją przygodę z Brunei rozpoczynam od noclegu na lotnisku, bowiem lot liniami Cebu Pacyfic, którym przybyłem na Borneo ze stolicy Filipin Manili odbył się w nocy.


Lotnisko może nie największe, ale czyste przejrzyste i przyjazne. W hali przylotów znajdują się wygodne siedzenia i 3 normalne wygodne kanapy. Wprawdzie nie zrobiłem tu rezerwacji :-), ale od razu spojrzeniem zająłem jedną z nich, na której najpierw wypocząłem, a później przespałem do samego rana. Na lotnisku spokój i cisza, nikt nie przeszkadza, nikt nie budzi. Czyni to dopiero mój telefon który na wszelki wypadek ustawiłem na siódmą rano. Na sąsiedniej kanapie spał Australijczyk, którego najpierw mój telefon obudził, a potem moja mapa off- line zachęciłem na pieszą wyprawę do centrum Bander Seri Begawan.

sobota, 1 lutego 2014

Plan podróży 2014 - Luty

Luty 2014' - to kolejny miesiąc intensywnych podróży, ale też dla mnie szczególny, bowiem porwałem się na samotną wyprawę do Azji. Odwaga czy głupota ? Pytanie nasuwa się samo, ale pozostawiam bez odpowiedzi, bo chęć dotarcia na Filipiny, do Hong Kongu czy Brunei była silniejsza. Przy okazji złożyłem nieco bardziej rozbudowaną trasę co zapewne urozmaici podróż, odkryje przede mną nowe ciekawe miejsca i zapewne nie pozwoli mi się nudzić :-)


(połączenia wyłącznie lotnicze - czytamy w kolejności od dołu)